Wyścig zbrojeń w polskiej oświacie
Jako że klasa maturalna już bezpośrednio przede mną (o samym egzaminie można napisać chyba osobny poemat) i w wyniku skorelowania pewnych zdarzeń, to postanowiłem podzielić się pewnymi wrażeniami, jakie polskie szkolnictwo funduje najliczniejszej grupie osób przebywających w murach szkół.
Tytuł jest nieprzypadkowy – w pewnym stopniu odnoszę się do skeczu Cezarego Pazury, ale zacznijmy od początku… ;]
prolog
Kilka lat temu, gdy przechodziłem po raz pierwszy przez progi mojej szkoły, człowiek zastanawiał się (a przede wszystkim, z punktu widzenia geeka), jak to mogą wyglądać lekcje informatyki (klasy, które nie mają informatyki w profilu, uczęszczają na tzw. technikę informacyjną). Hmm, były to jeszcze trochę stare czasy, gdy poprzednia szkoła nie posiadała pecetów obsługiwanych przez domenę, tylko zwykłą, zwyczajną grupę roboczą, w której panował kompletny śmietnik – w tym squid pracujący 24h/dobę jako roślinka, ponieważ po którejś awarii całe łącze obsługiwał wyłącznie routerek (hyhy, raj, co nie? :P).
No to człowiek spodziewał się czegoś bardziej wyrafinowanego. Owszem, pierwsze wrażenie takie właśnie odniosłem – panele LCD, kompy w miarę estetyczne, ogólnie ok. Jednakże, pierwsze lekcje mnie rozbroiły… O ile zeszyt z przedmiotu jest kwestią sporną (IMHO zupełnie niepotrzebny), to zdumiło mnie wystawienie tzw. np za to, iż nie wypisałem w zeszycie najpopularniejszych skrótów klawiaturowych, które – chcąc nie chcąc – po N latach w IT człowiek jest w stanie wyrecytować będąc zbudzonym w środku nocy. Pierwsze lekcje – oczekiwałem czegoś bardziej ambitnego niż klepanie jakichś tekstów w Wordzie, czy Excelu, które miałem przez dwie poprzednie szkoły (akurat się złożyło, że w podstawówce miałem tzw. „informatykę”). I tak upłynął pierwszy rok informatyki w liceum – Word, Excel, EOT. W drugiej klasie było już trochę ciekawiej – zaczęła się algorytmika. Oczywiście, na sucho – czytaj: wstawał delikwent do tablicy i rysował np. wyliczanie średniej, największej liczby, etc. Praktyczne implementowanie algorytmów zaczęło się dopieeeero pod koniec II klasy, do tego w Pascalu (szczęście, że mój Sor nie miał nic przeciwko, abym zasuwał w Dev-Cpp)…
Zaliczyłem zonka, gdy się dowiedziałem, że w III klasie (maturalnej)… nie będzie informatyki. Tak sobie myślę, przecież klasa w nazwie profilu ma matematyczno-informatyczna, czyżbym o czymś nie wiedział? Yyyyy, w III klasie zostaje tylko klasa matematyczna? Nota bene, proporcje godzin w polskim szkolnictwie dla profilu mat-inf mają się jak >=3:1…
Hmm, ale do czego mógłbym nawiązać wspominając o codziennym życiu ucznia klasy mat-inf w polskiej szkole średniej? Nie wiem, kto zatwierdza program nauczania w danej szkole, to nie jest moja sprawa, ale nie rozumiem trochę jednego – rówieśnicy m.in. z Lublina zasuwają na zajęciach w PHP, C++, a tu ledwo co był kawałeczek Pascala…
meritum
Za to zauważyłem pewne zjawisko roznoszące się po Polsce w sposób identyczny jak spotkania integracyjne pierwszych klas jeszcze przed początkiem roku szkolnego (oczywiście, za sprawą klasy, w której uczy się cała Polska). O ile w przypadku spotkań jeszcze można się doszukać jakichś powodów choćby w %-owej mentalności Polaków, to tzw. „wyścigu zbrojeń” w polskim szkolnictwie przenigdy nie pojmę.
Mianowicie, przeglądając N stron okolicznych liceów, zauważyłem, że newsem zbawiającym wszystko jest wieść o… nowej pracowni komputerowej… To wydarzenie również dotknęło i moje liceum. O ile „u mnie” można się czegoś nauczyć, to np. w przypadku niektórych moich kolegów nie jest już tak różowo. Kolega mógłby zabrać parę słów, ale nie wiem, czy będzie posiadał odpowiednią ilość chęci.
Aczkolwiek bardzo nurtujący jest fakt, że we wszelkich materiałach promujących daną szkołę w sezonie rekrutacji, największy nacisk kładzie się właśnie na pracownie komputerowe. Czy nie zauważyliście, że w każdym folderze reklamowym występuje mniej lub bardziej wyróżniona adnotacja w stylu posiadamy nowoczesną pracownię komputerową?
Sęk w tym, że matury z informatyki praktycznie nikt nie będzie zdawał (w bardzo niewielu przypadkach jej zdawanie ma sens), liczbę godzin z IT/TI się ogranicza… W związku z tym, po co nowe pracownie, do tego z tak mocnym sprzętem, który będzie służył tylko do klepania formułek w Excelu…? To jest taki wyścig zbrojeń, kładzie się największy nacisk na te aspekty, które nie będą miały praktycznie jakiegokolwiek znaczenia na najważniejszym egzaminie – maturze… Na dobrą sprawę, wystarczą PC-ty jeszcze sprzed paru lat, no jeszcze inwestycję w monitory ciekłokrystaliczne należałoby uznać za konieczną. Ale np. MS Vista…? Przecież pieniądze przeznaczone choćby na ten system-pisany-przez-dzieci-kursów-programowania można spożytkować na zupełnie inne, bardziej priorytetowe wydatki… Zastaw się, postaw się?
O ile w liceum, to jakoś wszystko jest wykorzystywane, to np. „polityki” mojego byłego gimnazjum nigdy nie zrozumiem. Została kiedyś utworzona tzw. pracownia multimedialna, ale mało kto z niej korzystał… Jednym z najbardziej tragikomicznych powodów była kleptomania uczniów, którzy za cel obrali sobie… kulki od myszek. Swoją drogą, nie wiem, kto wpadł na iście genialny pomysł kupowania myszek z poprzedniej epoki, skoro optyczne cenowo różniły się wielkością błędu statystycznego… Ale ćśś, ściany mają uszy…
Najważniejsze jednak, że szkoła miała komputery. Owszem, nieużywane, ale miała!
epilog
Teraz już rozumiecie, co miałem na myśli pisząc wyścig zbrojeń? Wniosek końcowy – liczba pracowni w polskich szkołach rośnie odwrotnie proporcjonalnie do godzin poświęconych nauce tak rozległego przedmiotu (jeszcze bardziej niż tzw. królowa nauk, gdyż każda z dziedzin IT naprawdę wymaga wiedzy), jakim jest informatyka… W sumie, to nie ma się co dziwić, dlaczego głównie w Polsce brakuje tysięcy informatyków z praktycznie wszystkich dziedzin. Jak delikwent ma to wszystko opanować, skoro nawet nie wie, że w ogóle istnieje pewna poddziedzina X, która mogłaby go zainteresować…? Owszem, dowie się zapewne na studiach przeglądając dostępne kierunki/specjalizacje.
Niestety, wówczas jest już raczezj za późno, aby nauczyć się czegoś profesjonalnie, czytaj: z pasją. Zwyczajnie nie ma na to czasu – w końcu (domniemam) dwa lata na specjalizację, to IMHO jest stanowczo za mało, jeśli ktoś nie nabrał podstaw w jakimkolwiek innym języku parę lat wcześniej (pomijam Pascala, który nie wykształca dobrych nawyków)… Nie wiem, kto układa program nauczania z informatyki, może kiedyś trafiłyby do niego moje rozważania (pobożne życzenie)…
Jak zwykle medal ma dwie strony – taka sytuacja pozwala dość łatwo dostrzec prawdziwych pasjonatów (np. Thion), którzy przydadzą się pracodawcom, ponieważ samodzielnie dążą do celu i cały czas się rozwijają. O rosnącym popycie i małej podaży oraz wynikających z tego powodu konsekwencjach nie muszę chyba wspominać. ;]
Hm.
Dotyczy jakości lekcji, i rozbudowania: Musisz brać pod uwagę, że nie każdy jest tak biegły w komputerach jak ty. I że nawet pisanie dwoma rękami na klawiaturze może być nieziemskim wyczynem. Znajomość Worda, Excela zawsze się przyda. Każdy będzie z tych dwóch programów korzystał czy będziesz na stanowisku księgowego, czy programistą. Informatyka raczej ma na celu zainteresowanie przedmiotem niż nauczenie (oprócz ww. podstaw).
Administrator/programista bez chęci uczenia się sam jest beznadziejny, tragiczny itp.
Dotyczy ilości godzin informatyki: U mnie w liceum jest dwie godziny, matematyk jest 4-5. Uczęszczam do klasy Matematyczno-Fizyczno-Informatycznej.